Okultystyczny oddział Czeka | Nieznany Świat
Źródło:
Nieznany Świat
Jeden z ojców archipelagu GUŁag na rozkaz Lenina założył tajną komórkę sowieckich specsłużb zajmującą się parapsychologią. Jej członkowie szukali śladów dawnych cywilizacji i magicznych przedmiotów, wyprzedzając o kilkanaście lat hitlerowskich archeologów z Ahnenerbe. Prowadzili badania m.in. nad telepatią, hipnozą i przemianą ludzi w zombie.
Mało kto wie, że w kraju, gdzie zburzono tysiące cerkwi i w którym na wieki miał królować ateizm, pracownicy Czeka (Wszechrosyjska Komisja Nadzwyczajna do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy), OGPU (policja polityczna, zajmująca się również wywiadem i kontrwywiadem) i NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych) walczyli o zwycięstwo komunizmu za pomocą metod okultystycznych. Okazuje się - i dokumenty nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości - że służby specjalne nowego bolszewickiego państwa, które rodziło się na gruzach carskiej Rosji, interesowały się naukami tajemnymi.
Zaczęło się od wykładu, jaki jesienią 1918 r. wygłosił Aleksander Barczenko, niedoszły lekarz, hipnotyzer oraz autor powieści i opowiadań fantastycznych zafascynowany naukami markiza Alexandre Saint-Yyes d'Alveydre. Francuz ów twierdził, że w 1885 r. odwiedzili go tajemniczy mistrzowie ze Wschodu; mieszkańcy pozostającego w ukryciu podziemnego państwa Agharta (Szambala) i powierzyli mu sekrety starożytnej magii.
Dawno, dawno temu panował złoty wiek. Była to wielka wszechświatowa federacja narodów zbudowana na podłożu ideologicznego komunizmu. Ta epoka trwała na Ziemi 144 tysiące lat. Później skończyła się. Około 9 tysięcy lat temu, w Azji, na terenie dzisiejszego Afganistanu, Tybetu i Indii federacja, o jakiej wspominam, zaczęła się jednak odradzać - streszczał Barczenko rewelacje d'Alveydre'a piotrogradzkim marynarzom.
Okazało się, że ktoś go podsłuchiwał.
W październiku 1918 r. w czasie czerwonego terroru, kiedy ulice Piotrogradu spływały krwią, miłośnika fantastyki nieoczekiwanie wezwano do siedziby Czeka. Szedł z duszą na ramieniu, bo w tamtym czasie rozstrzeliwano ludzi pod byle pretekstem. Przeżył jednak miłe zaskoczenie. W gabinecie przywitało go kilku czekistów, którzy powiedzieli, że wprawdzie był na niego donos, ale oni nie wierzą, iż głosi antysowieckie hasła. Opowieściami o Agharcie najbardziej zainteresowany wydawał się eserowiec Jaków Bliumkin, który przedstawił autorowi wykładu propozycję współpracy ze służbami specjalnymi.
Pierwsza wyprawa zorganizowana w ramach wspomnianej współpracy zaprowadziła Barczenkę na daleką Północ. Latem 1920 r. wysłał go tam szef piotrograckiego Instytutu Mózgu, psychiatra i neurolog Władymir Biechtieriew, który od pewnego czasu wysługiwał się sowieckim specsłużbom, zajmując się badaniem wpływu hipnozy i telepatii na ludzi. Interesowało go zjawisko mieriaczenija, czyli rodzaj arktycznej psychozy. Choroba ta występuje u ludów Północy, m.in. kanadyjskich Indian, Eskimosów z Alaski i syberyjskich Jakutów. Zapadają na nią nieraz mieszkańcy całych wiosek. Jej główne objawy to halucynacje, wieszczenie przyszłości i bezwolne wykonywanie cudzych poleceń. Podczas napadów mieriaczenija chorzy krzyczą, płaczą i rwą włosy na głowie. W stan ten nierzadko wprowadzają ich szamani. Tranms trwa od paru godzin do kilku dni, możliwe są też nawroty.
Jak łatwo się domyślić, ogarnięty szałem tudzież zamieniony w posłusznego zombie człowiek stanowił dla służb specjalnych nie lada kąsek. Bez trudu dawało się go nakłonić do wykonania różnych tajnych zadań, o których potem skutecznie zapominał. Nie istniała nawet konieczność likwidacji współpracownika.
Barczenko oficjalnie miał badać schorzenia i folklor mieszkających na Półwyspie Kolskim Lapończyków, zwanych też Saarnami, oraz prowadzić doświadczenia nad przydatnością glonów morskich w produkcji karmy dla bydła. Ukrytym celem wyprawy było jednak poszukiwanie śladów legendarnej Hiperborei, krainy wiecznej szczęśliwości, która - według antycznych przekazów - znajdowała się gdzieś za siedzibą wiatru północnego. Lokalizowano ją m.in. na Grenlandii, w Karelii i na Wyspach Sołowieckich.
Oprócz Barczenki w wyprawie uczestniczyli: jego żona Natalia, sekretarka Julia Strucińska, studentka Lidia Szyszelowa-Markowa, reporter Siemionow i astrofizyk Aleksander Kondiajn. Głównym miejscem pobytu Głównym miejscem pobytu był Murmańsk, skąd organizowano eskapady terenowe. Podczas jednej z nich, w rejon jezior Łowoziero i Sejdoziero (sejd to po lapońsku święty), Rosjanie dokonali niezwykle interesujących odkryć.
W głuchej tajdze znaleźli mianowicie granitowy monument, który nie wyglądał na dzieło przyrody, a przypominał piramidę. Ostre kąty figury wskazywały strony świata. Podobny kamień znajdował się na porośniętej mchem ścieżce w przesmyku między jeziorami. Z miejsca, gdzie leżał, można było ujrzeć brzeg Sejdoziera. Tam, na jasnych, pionowych skałach wznoszących się nad wodą widniał ogromny, kilkudziesięciometrowy rysunek człowieka z rozłożonymi ramionami.
Uczestnicy wyprawy przenocowali nad jeziorem w jednym z lapońskich szałasów. Następnego dnia postanowili podpłynąć do przeciwległego brzegu, by z bliska obejrzeć intrygujące malowidło. Jednak Lapończycy nie chcieli dać im łódki: obawiali się dziwnego wizerunku i przekonywali, że kto się doń zbliży, narazi się na wielkie niebezpieczeństwo. Nazwali go Kujwa (po lapońsku starzec). Powiadali, że to zły olbrzym, który w dawnych czasach walczył z Lapończykami - nie umieli sobie z nim poradzić, aż któregoś dnia szamanom udało się go zamienić w cień na skale. Wspominali też o tajemniczym plemieniu żyjącym pod ziemią, pokazywali jakieś jaskinie prowadzące do podziemnego świata. Były one jednak zasypane kamieniami, co uniemożliwiało jakąkolwiek eksplorację. Napomykali też o tajemniczej Wyspie Rogów na Łowozierze.
Mogli ją odwiedzać tylko lapońscy szamani. Leżało tam wiele poroży reniferów. Usłyszeliśmy, że jeśli szaman poruszy takimi rogami, na jeziorze zacznie się burza. (...) Żyje tu jedna wiedźma, żona szamana, który zmarł 15 lat temu. O zmarłym, starcu Danilowie mówili, że umiał leczyć ludzi i rzucać klątwy, a także sterować na życzenie pogodą - zanotował w swoim dzienniku Kondiajn.
Mimo obowiązującego zakazu członkowie ekspedycji postanowili się tam wybrać. Żaden z Lapończyków nie chciał im jednak pomóc. Na propozycję przystał dopiero syn miejscowego popa, który posiadał niewielką łódź z żaglem. Kiedy tylko zbliżyli się do wyspy, na jeziorze rozszalał się tak silny wicher, że maszt pękł na dwie części niczym zapałka. Z trudem przybili do innej wysepki i tam spędzili noc.
Wyprawa na daleką Północ zakończyła się jesienią 1922 r. Wkrótce w gazecie Krasnaia Zwiezda ukazał się wywiad z Barczenką, który oświadczył, że na Półwyspie Kolskim znajdują się pozostałości dawnej cywilizacji, bez wątpienia starszej od egipskiej, że do tej pory składa się tam figury w miejscach kultu religijnego i że najprawdopodobniej gdzieś w pobliżu można natknąć się na wejście do Hiperborei. Oświadczył nadto, iż jego zdaniem Lapończycy wywodzą się z jakiejś innej rasy i są spadkobiercami nieistniejącej już cywilizacji.
Źródło:
Okultystyczny oddział Czeka - Nieznany Świat
Mimo obowiązującego zakazu członkowie ekspedycji postanowili się tam wybrać. Żaden z Lapończyków nie chciał im jednak pomóc. Na propozycję przystał dopiero syn miejscowego popa, który posiadał niewielką łódź z żaglem. Kiedy tylko zbliżyli się do wyspy, na jeziorze rozszalał się tak silny wicher, że maszt pękł na dwie części niczym zapałka. Z trudem przybili do innej wysepki i tam spędzili noc.
Wyprawa na daleką Północ zakończyła się jesienią 1922 r. Wkrótce w gazecie Krasnaia Zwiezda ukazał się wywiad z Barczenką, który oświadczył, że na Półwyspie Kolskim znajdują się pozostałości dawnej cywilizacji, bez wątpienia starszej od egipskiej, że do tej pory składa się tam figury w miejscach kultu religijnego i że najprawdopodobniej gdzieś w pobliżu można natknąć się na wejście do Hiperborei. Oświadczył nadto, iż jego zdaniem Lapończycy wywodzą się z jakiejś innej rasy i są spadkobiercami nieistniejącej już cywilizacji.
Źródło:
Okultystyczny oddział Czeka - Nieznany Świat
Komentarze
Prześlij komentarz